Zabezpieczenie cyfrowych magazynów danych to w dzisiejszych czasach winna być literka „a” w abecadle każdego szanującego się użytkownika komputera czy cyberprzestrzeni. Niezwykle ważne jest zabezpieczenie wszelkich źródeł danych, ale szczególnie tych najbardziej narażonych na zgubienie czy kradzież, czyli przenośnych dysków magnetycznych/SSD lub pamięci USB. Te ostatnie od wielu lat posiadają rozmaite zabezpieczenia, z których najpopularniejsze, to hasłowanie napędu za pośrednictwem programu komputerowego, instalowanego lub uruchamianego na tymże komputerze. Drugim etapem zabezpieczenia jest wykorzystanie tego samego mechanizmu, ale już z naciskiem na aplikację uruchamianą jedynie bezpośrednio z nośnika danych, oraz standardu szyfrowania sprzętowego – tak, żeby bez znajomości klucza odblokowującego nie była możliwa ingerencja w zawartość danej pamięci.
Obecnie prace nad dalszym rozwojem systemów zabezpieczeń pamięci przenośnych nadal trwają – w zasadzie, tak naprawdę dopiero teraz nabierają właściwego rozpędu a producenci są w permanentnym wyścigu do wynalezienia i wdrożenia w swych produktach złotego środka. Złotym środkiem nazywam swoisty kompromis jakim musi charakteryzować dobre rozwiązanie, czyli odpowiednim systemem zabezpieczeniem, należytą jakością oraz komfortem użytkowania. Niestety, wbrew pozorom, trudno jest w praktyce połączyć te trzy podstawowe cechy w jedno. Dyktatorzy cyfrowych pamięci próbują swych (i naszych) sił w zabezpieczaniu coraz lepszymi programami oraz fizycznymi zabezpieczeniami, w rodzaju chociażby czytników biometrycznych, ale nadal sprawia to sporo problemów.
Kingston forsuje nowy, choć w zasadzie wypadałoby powiedzieć, że wykorzystał stary jak świat, pomysł w systemach fizycznego zabezpieczenia pamięci USB i stworzył model DataTraveler 2000. Pamięć ta wygląda i zachowuje się jak staromodny i nadal wykorzystywany sejf opatrzony fizycznym zabezpieczeniem zewnętrznym w postaci alfanumerycznej klawiatury oraz wewnętrznego zabezpieczenia danych w postaci sprzętowego szyfrowania z użyciem 256-bitowego szyfrowania AES w trybie XTS. Taki tandem sprawia, że pamięć jest praktycznie nie do odczytania w przypadku kradzieży oraz, co niezwykle ważne z perspektywy innych zabezpieczeń i dzisiejszego tempa jak i sposobu życia, nie zostawia żadnych śladów hasła na innych komputerach.
Przy całej masie istniejących programów szpiegujących wszelkie kody, jakie wklepuje się korzystając z aplikacji szyfrujących mogą być łatwo sczytane i wykorzystane. Piszę tutaj jednak o przypadku tradycyjnym, czyli w gruncie rzeczy dosyć anonimowej kradzieży lub zagubieniu dysku USB. Oczywiście, jeśli ktoś chciałby dobrać się do zawartości TEGO konkretnego napędu, to aby dowiedzieć się jakiego kodu używa dana (konkretna) osoba ma do wykorzystania całe morze tradycyjnych technik, czyli np. kamer podglądających osobę wstukującą kod lub innych środków nanoszonych/napylanych, które pozwalają stwierdzić jakie klawisze były naciskane. Ponieważ jednak nie jest to artykuł o zaawansowanych technikach szpiegowskich, poprzestańmy na stwierdzeniu, że dosyć duża (wymiary zewnętrzne to 8 x 2 x 1 cm), pyłoszczelna/wodoodporna, kompatybilna z USB 2.0/3.0, zgodna ze wszystkimi popularnymi systemami operacyjnymi i opatrzona alfanumeryczną klawiaturą pamięć USB DataTraveler 2000 jest naprawdę wartym rozważenia produktem, jeśli chcemy w miarę poważnie zabezpieczać przenoszone dane.
Model ten jest sprzedawany obecnie w rozmiarach 16, 32 i 64GB – niestety cena tego doskonale, aczkolwiek nieco staromodnie zabezpieczonego kombajnu zaczyna się od 500 zł, ale jeśli chce się chronić dane na serio, trzeba płacić na serio…