Australia – Titanic z Ziemi Południowej dopłynął
Na fali przeproszeń wszelakich, trwa daleka nam, ale przez to nie mniej zacna, kampania na rzecz przeproszenia Aborygenów za ponad pół wieku przymusowej asymilacji, czyli odbierania dzieci aborygeńskim rodzinom i siłą wcielania ich do rodzin białych. Cel szczytny i wszystko co może do niego prowadzić z całą pewnością warte jest trudu, także kilometrów taśmy filmowej, tudzież gigabajtów danych zapisu cyfrowego. Film długi, dosyć równy zarówno pod względem artystycznym jak i edukacyjno-moralizatorskim, chociaż trzeba przyznać, że bez podkręcenia drugiej połowy, obraz wyszedłby bardziej niż mizerny pod wzgledem fabularnym i dramaturgii jako takiej. Na szczęście „ostatnie” osiemdziesiat minut jest jakie jest i poza pietnowaniem sodomii i zgryzot nam bliskich, pozwala zakosztowac też magii dużego ekranu. Australia, to jeden z niewielu obrazów, w którym wielkie pierwszoligowe gwiazdy schodzą całkowicie na dalszy plan, a ich losy wplecione w potężny konglomerat podłości, niesprawiedliwości, niezrozumienia i braku tolerancji, postrzegane są przez widza ledwie jako marne wstążki fabuły smagane silnym wiatrem zasadniczego problemu, któremu nie sposób odmówić mocy i osobliwej delikatności, żeby nie powiedzieć wdzięku. Magia kina w tym filmie, w sposób bezpośredni, stara się ukazać nam magię rdzennych mieszkańców tego gorącego kontynentu, ich inności kulturowej, wprost dziecięcej łagodności i braku jakichkolwiek szans w starciu z brutalnym i cynicznym zachodem…
Kidman i Jackman w Australii są w porządku. Grają dobrze jak na siebie i jak na ten film. Nie epatują nas żadnymi fajerwerkami, wydają się wręcz powściągliwi i poważni. Misyjni? Chyba trochę tak, ale to dobrze. Każdy naród ma swoje „Australie”, swoje wrodzone lub nabyte kulturowe antypody, niektóre już poznaliśmy, inne wciąż jeszcze przed nami…
Nie zachwycam się odtwórcą głównej roli, pięknym małym chłopcem, który wbija nas w tę opowieść i prowadzi od początku do końca, ponieważ ze względu na przedstawiany problem, wydaje mi się to niezbyt stosowne. Oczywiście jest świetny, godzien podziwu i dużych braw, ale przecież chyba jest również tylko narzędziem wielkiego „I’m sorry” białego Australijczyka, które chyba wcale nie tak łatwo przechodzi przez gardło…
Tylko za temat i aż za temat 4 coalasy.