Bardzo długi i bardzo dobry „Malowany welon”
Naomi Watts i Edward Norton, w wyprodukowanym przez siebie „The Painted Veil” z 2006r., oczarowują prostotą wyrazu i starają się wytłumaczyć niejednoznaczność ludzkich zachowań przez pryzmat prostoty ludzkiej natury. Nie wiem, jaki był wkład reżysera tego filmu J. Currana, ale mam jakieś dziwne wrażenie, że albo ogromny, czyli po prostu dotknął tego obrazu i natchnął go swoim geniuszem, albo zupełine mały – facet na kontrakcie, który najzwyczajniej w świecie zrobił swoje i nie przeszkadzał w realizacji projektu dwójce zdolnych ludzi. Dlaczego mam takie wrażenie?
Dlatego, że o ile Naomi prowadzi nas klasycznie, to już Edward boksuje nas i szarpie jakimś wewnętrznym niezdecydowaniem, a to jego przeciąganie liny osiąga najwiekszą siłę w trzeciej i czwartej ćwiartce obrazu, które zresztą na długo zapadają w pamięci. Film nieco za długi i bardzo wolny w swej naturze, ale jakże cudownie pozwalający się w sobie zanurzyć. Wciągający, ciekawy i zwyczajnie „rzewny” w końcówce, ale to mi zupełnie nie przeszkadzało.
W miarę prosta i przewidywalna opowieść, osadzona w realiach Chin z lat dwudziestych ubiegłego stulecia, która poza cudownymi zdjęciami urzeka nas sama w sobie. Oczywiście dzięki aktorom, a skoro o nich mowa, to wymienię poprawnego jak zawsze i lubianego przeze mnie Lieva Schreibera oraz twarz, która coś mi starała się powiedzieć. Twarz piękna i już nieco pomarszczona. Twarz, której dawno nie widziałem, a która wołała do mnie: „…popatrz, oto jestem i choć już przemijam, to gram dla ciebie, czy mnie pamiętasz?”. Piękna, podstarzała, ale pełna jakiegoś wewnętrznego spokoju oraz harmonii twarz, która towarzyszyła mi w dzieciństwie. Twarz Diany Rigg. Cieszę się, że miałem okazję ją zobaczyć, chociaż uważam, że trochę przesadza z tym brakiem zmęczenia życiem na jej cudownie łagodnym i kojącym obliczu :).
Jest jeszcze jedna refleksja związana z tym filmem. Postacie w nim występujące mało ze sobą rozmawiają, co jest zresztą jakimś wyrazem towarzyszących im problemów, ale za to kiedy już to robią, jest wielką przyjemnością słuchać nawet tych kilku prostych zdań. Jest jakaś głębia w tych oszczędnych dialogach, jak odgłos spadających, pojedynczych, ciężkich kropel w lustro wody znajdujące się w kilkumetrowej studni – a może tylko tak mnie się wydaje i to po prostu kwestia dobrze zbudowanego nastroju…
Technologia wypiera naturalne zwyczaje ludzi, stopniowo wypłukując z nas tyle staroświeckich a jednocześnie tak zacnych upodobań i zachowań, że niebawem staniemy się techno-mumiami, które do rozmowy z sąsiadem zza ściany będą ruszały poprzez zasieki serwerów uzbrojone w podstępne pseudonimy i rzucające na oślep dziesiatki odhumanizowanych emotów…
A ja jestem jakimś reliktem czy dziwolągiem, że tak wciąż sobie myślę, iż „Ludzie żyją dla siebie nawzajem” i że nienawiść, agresja oraz brak miłości, jest tak naprawdę nienawiścią, agresją oraz brakiem miłości do siebie samego. Szanujmy siebie szanując innych, to jest takie trudne, czy takie niezrozumiałe?
Film otrzymuje 4 coalasy.