Dungeon Keeper
kategoria: zadziwiająca i (naprawdę) wspaniała strategia w czasie rzeczywistym
W s z y s t k o, dokładnie wszystko, jest w tej grze na najwyższym poziomie. To „wszystko” to świetny pomysł, doskonały scenariusz, dopracowana grafika i cudownie brzmiąca muzyka (coś pominąłem?).
DUNGEON KEEPER powstawał praktycznie przez trzy lata, a im bardziej zaawansowane były nad nim prace, tym bardziej odległy zdawał się moment premiery (swego czasu pojawiły się nawet pogłoski o tym, że gra w ogóle się nie ukaże). Ale jest! Po długim okresie oczekiwania, gdybaniu i najbardziej fantastycznych doniesieniach nastąpiła ostateczna odsłona tego cudeńka. Efekt końcowy okazał się ze wszech miar godny pożądania. Powstał produkt, który (po kilku zasadniczych transformacjach w trakcie realizacji) ostatecznie można zakwalifikować jako strategię rozgrywaną w czasie rzeczywistym. Naturalnie termin „strategia” w pojęciu tej gry nie odnosi się do zaplanowania i rozegrania uderzenia na wroga siłami pancernymi przy wsparciu lotnictwa, tylko… Cóż, właściwie to pomijając własności i wygląd dostępnego „sprzętu” (zamiast czołgów i pojazdów opancerzonych kilka rodzajów stworów i pułapek, zamiast szybkostrzelnych wież strzelniczych czary a zamiast samolotów muchy-mutanty) można się jednak pokusić o stwierdzenie pewnego podobieństwa. W tym miejscu wypada uprzedzić wszystkich ludków o słabym sercu, że o ile w warstwie „strategicznej” (rozwój infrastruktury, rozbudowa i penetracja podziemnej krainy) można decydować i sterować dosłownie wszystkim – to na przebieg samych bitew w Dungeon Keeper nie mamy już wielkiego wpływu. Istotki-koszmarki leją wrogów bardzo samodzielnie i (szczerze powiedziawszy) jedyne czym można zapewnić sobie bardziej przychylny wynik kolejnego starcia to przewaga jakościowa i ilościowa naszych krzywych mordek nad obcymi. No właśnie, być może nie wszyscy z Was znają temat i niniejszy („jako taki”) opis wydać się może zbyt enigmatyczny. A więc hop, hop kursanty, troszkie tełorii (tełoria to podobno taka ciężko strawna potrawa)…
Dungeon Keeper, to gra, która w swym pierwotnym zamyśle miała być bardzo dobrym i lekko półśmiesznym odwróceniem kota ogonem (!!!), przeciwnieństwem klasycznego RPG (czyli chyba GPR). Pomysł był prosty: dać grającemu możliwość sterowania „złymi” straszydłami i potworami, które będą strzegły podziemnego świata przed wszelkimi (rycerze, elfowie?, krasnoludy, księżniczki etc.) „dobrymi” ciekawskimi wędrowcami. Aby było smaczniej, dodano do tego scenariusza rywalizację z innym władcą wiecznie mrocznej krainy, rozbudowano znacznie wątki o podłożu strategicznym (budowanie tak zwanego „zaplecza”, trening stworków-potworków, sala tortur dla wszystkich niezdecydowanych, więzienie dla tych którzy „zbłądzili”, dbanie o finanse – kult złota) i w końcowej fazie ubrano to wszystko w rozgrywkę w czasie rzeczywistym, sposób gry ubóstwiany na całym świecie przez co najmniej kilka milionów ludzi. Fajnie prawda? Fajnie! Nawet nie spodziewacie się jak fajnie!
Na początku był… chaos. Tak, ale w Dungeon Keeper „go” nie ma. Jest za to cudownie jajeczne intro, którego treść w połączeniu z ostrą metalową muzyką zwala z nóg i każe usiąść na kanapie (jeśli ktoś nie posiada kanapy niech od razu usiądzie na podłodze). Zaprawdę powiadam Wam: super-filmik (po wstępie do Jack the Ripper nic nie było w stanie mnie tak zachwycić), który warto obejrzeć nawet jeśli ktoś nie zechce grać w samą grę. Zachwyty należą się większości animowanych przerywników, które wyświetlane są pomiędzy kolejnymi misjami, ale – jak to zwykle bywa – początkowa sekwencja wprowadzająca w temat i nastrój gry jest (być może nie najbardziej pikantna ze wszystkich) chyba jednak najlepsza. Bez żadnych kłopotów w fazie instalacji, bez jakichkolwiek problemów „po drodze” uruchamiamy program i (koniecznie) po naocznym przekonaniu się o potędze ludzkiej pomysłowości, dowcipu i rezerw twórczych jakie w sobie posiada zostajemy wrzuceni w sam środek wilgotnych lochów. Zacząć należy od wybudowania kilku niezbędnych pomieszczeń (skarbiec, stołówka dla kurczakożerców, osiedle domków jednorodzinnych dla kreatur wszelkiej maści – tak między nami mówiąc niektóre z nich mają potwornie zniekształcone mordy), rozejrzenia się w otaczającym nas świecie i skierowania wszystkich nudzących się gnomowatych robotników (pamiętacie chłopów z Warcraft) po złoto, którego duże ilości są wprost niezbędne do zwycięstwa. Trzeba odkrywać teren, eksplorować go (poza złotem czy szlachetnymi kamieniami znaleźć można przeróżne użyteczne gadżety) maksymalnie zabezpieczyć swoje królestwo przed intruzami i spokojnie patrzeć jak są rozszarpywani na strzępy.
Bullfrog, po kilku niespecjalnie udanych produkcjach, ponownie wspiął się na wyżyny (to takie góry, czy coś… no nie wiem). Dungeon Keeper to bardzo dobra, przemyślana i znakomicie zrealizowana gra, do której nawet po przejściu wszystkich etapów chętnie będziemy wracać. Nieźle prezentuje się pseudo izometryczny widok ekranu gry (plus tryb specjalny, po włączeniu którego obserwujemy pole bitwy oczami wybranego potworka), który można dowolnie obracać a nawet w dużym stopniu regulować jego wielkość (zoom głównego obrazu i pomocniczej mapki). Możliwość zapisywania stanu gry, dostępność opcji multiplayer, polska wersja językowa, dobre udźwiękowienie i naprawdę zachwycająca „gra” światłocieni to dalsza kolekcja niezaprzeczalnych atutów tego ciekawego projektu. Oczywiście świst miecza, łupnięcie topora i wyciekająca z obudowy monitora krew też się liczy.
DUNGEON KEEPER firmy BULLFROG – dwie uwagi na koniec.
Uwaga Numer 1. To właśnie dzięki takim pozycjom jak ta, monotematyczni, zagorzali w uporze, zapiekli w swych teoriach, zaślepieni złudną potęgą i zajadli w swym egoistycznym uniesieniu, wszyscy wielbiciele klasycznych strategii z udziałem klasycznego sprzętu wojskowego mogą „zauważyć” istnienie innych form tej samej przyjemności.
Uwaga Numer 2. Jeśli jesteś ultrasem, skończoną niereformowalną konserwą i fanatykiem najbardziej tradycyjnej z tradycyjnych strategii – wyznawcą teorii „heksy albo śmierć” – nie wysilaj się i nawet nie czytaj Uwagi Numer 1.
P.S.
Uwaga do Uwagi Numer 2. Nie, żebym coś miał przeciwko heksom, ja tylko tak… Ojej, znowu ktoś porysował mi gwoździem samochód…