POPULOUS: The Beginning
kategoria: „boska” strategia
Przez długi czas czuliśmy się jak ogrodnicy. Spokojni, wytrwale oczekujący rozkwitu zasadzonych roślinek, z niepokojem myślący o ziszczeniu swych pragnień i tęsknot, lecz zarazem z niecierpliwością oczekujący spełnienia obietnic producentów sadzonek, które wykorzystaliśmy. Czy rzeczywistość doścignie piękne zdjęcia i opisy zamieszczone na opakowaniu i w reklamach? Czy choć w połowie poczujemy się usatysfakcjonowani, czy też (jak to już miało wiele razy miejsce w przeszłości) czeka nas kompletne rozczarowanie, gorycz wtórności uzyskanego efektu końcowego, cmokanie i biadolenie – słowem kolejny gigantyczny kaktus? W tym miejscu należy dodać, że wstało słonko, okres pączkowania się zakończył a nasz ogrodnik wychodzi na swój mały ogródek, przeciąga się i z uwagą spogląda na nową, świeżo rozkwitłą w samym środku małego poletka, roślinkę…
Populous: The Beginning nadszedł, zaciekawił i zaintrygował niemal wszystkich graczy. Zarówno starych (jeszcze Amigowych) weteranów, populousowych drapieżców z wczesnej i nieco późniejszej pecetowej epoki oraz tych, dla których Populous to osesek, który wykwitł nie wiadomo skąd na giercowatej arenie życia. Bullfrog uderzył mocno w blat stołu (kareta dam, może nawet króli) po kilku latach przerwy (w temacie) wydając kultowy przebój w nowej odsłonie. Pierwsze wrażenia są kosmiczne. Obłędna grafika wprowadzającego filmiku (tak wymodelowanych, trójwymiarowych postaci trudno szukać w innych produktach), bardzo oryginalne (ze względu na efekty graficzne) menu i (chyba naprawdę wchodzimy do Unii) wybór polskiej wersji językowej to prawdziwy skowyt zachwytu i pełniutki nocnik emocji. Co dalej, co dalej… Dalej na warsztat dostają się bardzo rzucające się w oczy opcje głównego menu: „Samouczek”, „Gra wieloosobowa” i „Tryb demonstracyjny”. Dlaczego akurat te trzy opcje? Po pierwsze dlatego, że nie jeden raz sami mogliście się przekonać, iż nawet najlepszy podręcznik nie zapewni Wam takiego wprowadzenia w realia gry jak cierpliwy nauczyciel, który „za rączkę” poprowadzi Was przez podstawowe mechanizmy rządzące światem poznawanej gry, sposobem i dostępem możliwych ruchów, objaśnieniem niezrozumiałych zjawisk i łańcuszków przyczynowo-skutkowych. Po drugie, że samotna gra ma swoje niezaprzeczalne uroki (zwłaszcza w strategijki), ale nawet najbardziej wytrwali utracjusze pragną rywalizacji z drugim człowiekiem, jeśli już nie po to by nacieszyć swą pełną szyderstwa i pychy duszę upadkiem drugiego człowieka, to chociażby po to by zaznać niespotykanych emocji (znowu pełen nocnik) i wrażeń. Wreszcie po trzecie, że zręcznie zmontowany filmik prezentujący rozgrywkę wyimaginowanych przeciwników, najszybciej jak to możliwe potrafi wprowadzić w klimat i charakter gry, a niekiedy nawet podpowiedzieć odpowiedni sposób postępowania czy potrzebę stosowania pewnych manier. A potrzeba taka istnieje w tej grze, oj istnieje… Populous: The Beginning to najtrudniejsze populousiątko z dotychczasowych, najbardziej wymagające aczkolwiek jednakowo zajmujące i intrygujące jak poprzednie. Teraz już nie sterujemy bezosobową „ręką boską”, ale kierujemy poczynaniami pełnej wiary i mocy szamanki, szamanki która niesamowitym zbiegiem okoliczności (boskiej nieopatrzności) wstąpiła na wojenną ścieżkę. Mała powabna figurka żwawo krzątająca się na ekranie może jednym gestem zarówno wywołać najpotężniejsze kataklizmy jak i dać subtelnego klapsa napotkanym niegodziwcom, jakkolwiek jej droga do opanowania stosownych zaklęć jest długa i ciernista. Nie jest łatwo ani prosto uzyskać coraz potężniejsze i bardziej podstępne „moce” bez wyraźnej i precyzyjnie ukierunkowanej pomocy ze strony własnych wyznawców. W tym miejscu widać wyraźną rozbieżność z tym do czego byliśmy przyzwyczajeni. W najnowszej grze nie można podróżować sobie samopas, trzaskać gromy, walić ogniem gdzie popadnie a los własnego plemienia zostawić na pastwę łaskawego przypadku. Oczywiście, tak jak w przeszłości, tak i teraz po osiągnięciu pewnego pułapu można odetchnąć z ulgą i spokojnie zacząć uprzykrzać wrogom życie, ale… STOP. To nieprawda. W nowym populousku szamanka jest (najważniejszą co prawda) tylko jedną z postaci, którą niestety można unicestwić jak każdą inną. Cóż z tego, że może się odrodzić (jeśli tylko żyją jej wyznawcy) jeśli w praktyce samodzielnie i tak nie zdoła zniszczyć wrogiego plemienia. Tak, jak zapewne już się domyślacie, TEN Populous jest bardziej „strategiczny” od poprzednich i zabawa w swawolnego wujka Neptuna nie na wiele się tu zda. Trzeba myśleć, kombinować, planować i eksploatować dostępnych ludków w jak najkorzystniejszy sposób. Samotnie można, co prawda, porządnie namieszać, ale jedynie odpowiednie wsparcie (działanie taktyczne) ze strony wyznawców może zagwarantować „ostateczny” (w wydaniu boskim) sukces. Szamanka, w miarę upływu czasu, ma do dyspozycji całą gamę ciekawych zaklęć, ale – uwaga – są one dostępne dopiero po osiągnięciu odpowiedniego stopnia rozwoju (żarliwych modłów odprawianych przed posągami, do których zazwyczaj niełatwo jest się dostać). Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że autorzy gry doskonale zbalansowali możliwości niezależnego rozwoju plemienia i samej boginki. W zasadzie to osobliwe współistnienie i współzależność zostały w tej części boskich przygód po prostu bardzo rozwinięte, udoskonalone i równocześnie zdecydowanie bardziej skomplikowane. Plemię obdartusów, które można (trzeba) zorganizować sobie na własny sposób, spełnia kilka zasadniczych funkcji, spośród których zdolność do budowania obiektów czy możliwość atakowania wrogów są zdecydowanie najcenniejsze, ale nie j e d y n e.
Populous: The Beginning to bardzo dobra kontynuacja bardzo oryginalnej (i tak naprawdę po prostu nie mającej stosownych odpowiedników) gry. Cały produkt jest skomponowany niezwykle umiejętnie i zgrabnie wciśnięty w najnowocześniejsze multimedialne wdzianko na jakie stać najlepsze wydawane obecnie tytuły. Można być zachwyconym wspaniałymi efektami świetlnymi, płynną animacją kręcących się postaci i mnóstwem innych ciekawych akcentów składających się na ten program, ale tak naprawdę tej gry nie trzeba rozbierać na czynniki pierwsze i zachwycać się poszczególnymi elementami (przemilczając te gorsze), ponieważ najzwyczajniej w świecie tworzy ona (sądzę, że dosyć pasjonującą dla większości z nas) całość.
W populousie nie ma co prawda czołgów, ale jak to mówią „nic nie jest doskonałe” a poza tym trzeba coś zostawić na następną część.