WORMS 2
kategoria: gra strategiczna o silnym zabarwieniu zręcznościowo-logicznym
Zanim spadnie deszcz
Worms to była gra, która mnie osobiście nie zachwyciła. Mało tego – nawet niezbyt mi się podobała (dziwak czy strategiczna konserwa?). Owszem pomysł przedni, jajcowny, seksowny itd., ale wykonanie średnie (jednak zwyczajny maruda i czepialski…). Wspaniałe, arcydobre i arcyzabawne animowane scenki na długo jeszcze pozostaną we wspomnieniach wszystkich, którzy mieli szansę je podziwiać i docenić, ale sama gra (pomimo oryginalnego, choć zarazem również nieco „spectrumowego” wykonania), w którą rzeczywiście można było grać długo i namiętnie – nie zachwyciła mnie przede wszystkim ze względów estetycznych. Wydawała mi się po prostu jakaś „bura” (VGA ze znikomo małą ilością kolorów, brak edytora poziomów i decydowania o kolejności ruchu pożądanego robala plus kilka pomniejszych ograniczeń). Naturalnie humor i dobra rozrywka były zapewnione – a po odrzuceniu niedomagań grafiki pozostawała jeszcze doskonała „grywalność” i dobre opracowanie dźwiękowe. Być może efekt ten był wynikiem zbyt małego zaangażowania zespołu Team 17, który praktycznie po prostu wydał tę grę w całości „skonstruowaną” i napisaną przez niezbyt znanego samotnego zapaleńca, który się do nich zgłosił z gotowym produktem. Kiedy chłopcy zorientowali się, że (wbrew przewidywaniom) pomysł „chwycił” szybciutko wypuszczono dodatkowy krążek, nie zmieniający co prawda głównego oblicza gry od strony graficznej, ale dodający wiele pożądanych opcji. Jak łatwo przewidzieć, zniechęcony pierwowzorem nawet nie trudziłem się z zainstalowaniem kosztownego upgradu.
To był ciepły letni deszcz.
Z zapowiedzią Worms 2 nie wiązałem żadnych większych nadziei uwikłany w niekończące się redalertowe pojedynki, na które przecież czekałem przez długie lata… Jakież więc było moje zdziwienie kiedy okazało się, że najnowsza odsłona popularnych „robali” to produkt w pełni dojrzały, prostujący wszystkie (przynajmniej zdecydowaną ich większość) niedociągnięcia i już na samym starcie serwujący garść z dawna oczekiwanych łakoci. Szczegółowo i starannie opracowana instrukcja, sympatyczny sposób w jaki można uruchomić tę grę i kilka naprawdę śmiesznych filmików (mimo wszystko w oryginale były lepsze) to pierwszy etap zapoznania z Worms 2, czymś co na długo zagości na ekranach waszych monitorów – zapewniam. Tak, tak, to zwykła propaganda, a co poza nią, drogi łaskawco…? Łaskawca już Wam odpowiada, tylko od czego zacząć… Może od grafiki, która była podstawowym odstraszaczem w pierwszej części. Autorzy nie pozostawili nic ze starej wersji. Zmianie uległa rozdzielczość (SVGA) a także plastyczność i kolorystyka poziomów – generator „leveli”, możliwość ich samodzielnej edycji, kilka (aż jedenaście) schematów tak zwanego „wypełnienia” krajobrazu, sześć dostępnych stopni szczegółowości wyświetlanej grafiki (między innymi włączenie dodatkowych animacji czy ruchomego tła). Od strony muzycznej program reprezentuje siedem doskonałych utworów z „Pływa jak cegła” na czele a udźwiękowienie zasługuje na osobne brawa i należyte oklaski. Wyobraźcie sobie, że w Worms 2 poza całym zestawem naprawdę „mocnych” odgłosów, jęków, narzekań i pospolitych dźwięków obrazujących wystrzał czy eksplozję, umiejscowiono aż kilkadziesiąt „narodowych” schematów odzywek! Tak! Polacy nie gęsi… i Team 17 zdaje się, że wie o tym. Nie chcę umniejszać roli „lokalizatorów” tej gry (wydawca), ale sama idea wciśnięcia okrzyków w tylu językach (nie tylko sztywna i dumna siódemka) wymaga dużej pochwały. Robale wykrzykują, odgrażają się a nawet umierają z piękną polską mową na ustach. Zachwycające, nieprawdaż? Naturalnie wszystkich zdegustowanych polskich „amerykanów” spieszę uspokoić: możecie zostawić sobie język angielski lub nawet w głęboko snobistycznym odruchu wybrać węgierski lub francuski (wybierzcie niemiecki – efekt murowany – sąsiedzi naślą na Was UOP ponieważ będą podejrzewali Was o sympatie neonazistowskie…). Broń. Uzbrojenie robaków może składać się aż z kilkudziesięciu pozycji (bazooka, minigun, rakiety samo sterujące – ależ oczywiście, między innymi), w których doszukać się można wcielenia szaleństwa (dziecka szatana i ladacznicy, delikatnie mówiąc) na przykład w postaci wybuchającej szalonej krowy, starej kobiety (!) czy zrzutów napalmu (klasyka). Oprócz zabawek o znaczeniu zaczepnym („stara kobieta”!) w skład wyposażenia wchodzi oczywiście ekwipunek rasowego glizdowatego komandosa, czyli lina, spadochron czy kij baseballowy. Nie trzeba dodawać, że każdy zawodnik ma w zanadrzu kopnięcie i uderzenie rodem z filmów karate. Opcje konfiguracyjne składają się z dziesiątek pozycji, po wybraniu których opisywana gierka będzie jadła nam z ręki. Głębokość ustawienia szczegółów czekającej nas rozgrywki, a nawet – w pewnym sensie – jej przebiegu i wyglądu, jest tak duża, że więcej nie sposób sobie wyobrazić! Generator poziomów, dostępnych broni, sposobu zachowania się robali, okoliczności i możliwości walki jest tak niewiarygodnie potężny, że wprost należy go podziwiać i stawiać za wzór godny naśladownictwa. Mam wrażenie, że zawarte w programie możliwości dotykają wszystkich, przewidzianych przez autorów, parametrów gry. Edycja do potęgi i to w najczystszej formie! Moc i sprawność realizacji projektu ukazana jest również w ułożeniu, dostępności i prostej, bardzo „intuicyjnej” (powiedzmy po prostu: logicznej) segregacji dostępnych opcji. Kilka prostych menu i podmenu oraz możliwość gry z przyjacielem, komputerem, przez sieć czy internet zapewnia dostawę wszelkiej maści rozrywki i zarazem „zgodności z dzisiejszym standardem”(niech się święci multiplayer). Naturalnie najprostszy i najtańszy sposób gry w kilka osób możliwy jest do osiągnięcia na jednym komputerze, ponieważ w Worms 2 zachowany został pradawny podział na tury, dzięki któremu jeden komputer może służyć nawet kilku grającym.
Krajobraz po deszczu
Robaki są śliczne, twarde i wytrwałe w dążeniu do unicestwienia przeciwnika. Umiejętnie kierowane, potrafią przenosić się z miejsca na miejsce, wspinać się, skakać, czy wprost sfruwać na zaskoczonego i zastygłego w bezruchu (w sensie dosłownym) nieprzyjaciela. Przywalenie wrogo nastawionemu robalowi teoretycznie jest sprawą prostą, ale w praktyce wymaga poznania wszystkich rodzajów dostępnej broni, sposobu ich użycia i ich zachowania w zmiennym środowisku gry (wiatr, naturalne przeszkody terenowe, oddziaływanie na otoczenie etc.). Z całą odpowiedzialnością można powiedzieć, że w najnowszych „Wormsach” zabawa stoi na naprawdę niezłym poziomie nawet w rozgrywce przeciwko komputerowi. Elektroniczny przeciwnik bije celnie i mocno, jego poczynania zbliżone są do ruchów żywego oponenta. Może nie wykazuje w grze tyle fantazji co przeciętny białkotwór, ale jednocześnie nie popełnia tylu pomyłek. Trzeba się liczyć z tym, że jak już przysunie to naprawdę zdrowo. Szybkie bitwy z komputerem są rozgrywane na losowo generowanym terenie, z losowo rozstawionymi zawodnikami i losowo zrzucanym zaopatrzeniem oraz apteczkami. Pojedynki są bardzo interesujące, chociaż po nabraniu pewnej wprawy, sztuczny mózg nie będzie sobie radził z ludzką perfidią i wyrachowaniem (w końcu to ludzie mają we krwi tworzenie – co nie jest istotne w tym momencie – i niszczenie, które przydaje się jak najbardziej). Meczyk z drugim człowiekiem to naturalnie zupełnie inna para kaloszy (uuuuaaaaaa!), aczkolwiek zaznaczyć należy, że komputer w „dwójce” jest naprawdę o niebo mądrzejszy niż w pierwowzorze i dostarczy przyzwoitej rozrywki wszystkim samotnikom, ponieważ działa w sposób bardziej przemyślany i o wiele skuteczniej niż w mnóstwie innych, skądinąd całkiem poważnych gier.